autor opracowania: Wyjątki z historii Ziemi Kamiennogórskiej - z dwumiesięcznika historycznego "Kamienna Góra. Miasto Langhansa" - Kamienna Góra; 201 Carl Gotthard Langhans Carl Gotthard Langhans (ur. 15 grudnia 1732 w Kamiennej Górze (niem. Landeshut), zm. 1 października 1808 w Grüneiche koło Wrocławia, dziś dzielnica Wrocław Dąbie) – niemiecki architekt i budowniczy, jeden z najważniejszych przedstawicieli wczesnego klasycyzmu w architekturze Prus. Studiował prawo i matematykę w Halle , w zakresie architektury był autodydaktą – zainteresował się nią pod wpływem traktatów teoretycznych Witruwiusza i odkryć zabytków antycznych przez Johanna Joachima Winckelmanna . W latach 1768–1769 dzięki poparciu księcia von Hatzfeldta zrealizował swoją wymarzoną podróż do Włoch, gdzie poznawał oryginalne zabytki architektury antycznej. Później również dużo podróżował – jako urzędnik podległy bezpośrednio królowi miał okazję na koszt władcy odbyć podróże do Anglii, Holandii, Belgii i Francji . Najsłynniejszym dziełem Carla Gottharda Langhansa jest Brama Brandenburska w Berlinie, wzorowana na życzenie króla na Propylejach ateńskich[1]. Zaprojektował też część założenia parkowo-pałacowego Charlottenburg. Wiele budowli zaprojektowanych przez Langhansa znajduje się na terenie Dolnego Śląska , np. pałac Wallenberg-Pachalych we Wrocławiu, zrujnowany dziś pałac Hatzfeldtów w Żmigrodzie czy odrestaurowany w latach 80. kościół ewangelicko-augsburski w Sycowie. Langhans został pochowany na nieistniejącym dziś Wielkim Cmentarzu we Wrocławiu . Walka o godne życie W latach 1807-1813 Śląsk znajdował się pod okupacją francuską. Administracja pruska była zdezorientowana co do przyszłych losów tej prowincji. Niepewną sytuację polityczną pogarszało widmo rozruchów Hłopskich, zaogniane zdecydowanym sprzeciwem szlachty wobec reform korzystnych dla ludności wiejskiej. Wbrew edyktowi z 9 października 1807 r., zapowiadającemu zniesienie poddaństwa z dniem jego ogłoszenia, szlachta w dalszym ciągu zmuszała Hłopów do służby we dworze. Ten problem i jeszcze inne sprawy odczuwano tym dotkliwiej, że - po pierwsze - prysły nadzieje na wyzwolenie się od ciężarów feudalnych wraz z nadejściem wojsk napoleońskich, a - po drugie - szlachta coraz energiczniej egzekwowała nie wykonywane już powinności dworskie i niekiedy nawet narzucała nowe. Czarny Bór, Grzędy i Jabłów należały do Czettritzów , panów na Nowym Dworze w Wałbrzychu. W piśmie z 8 grudnia 1808 r. mieszkańcy tych wsi skarżyli się, że na skutek zniszczeń wojennych znajdują się na skraju ruiny i nie są w stanie wykonywać pańszczyzny ani posyłać dzieci do przymusowej służby folwarcznej. Wysokość obciążeń na rzecz dworu była tu dość znaczna, gdyż przeciętnie wypadało na jedno gospodarstwo po 40 dni pańszczyzny sprzężajnej rocznie, 33 dni pieszej, nie mówiąc o innych powinnościach w naturze i pieniądzu. Za szczególnie uciążliwe w okresie wojennym uważano dostarczanie furmanek z zaprzęgiem konnym. Wieśniacy, nie mogąc sprostać nadmiernym ciężarom, zwracali się o pomoc do Czettritzów, ale spotykali się z odmową. Na domiar złego wzrosły równocześnie obciążenia z tytułu świadczeń okupacyjnych i cofnięto pomoc dworu na wypadek klęski elementarnej czy też trudnej sytuacji wsi. Położenie Hłopów, niedożywionych i głodnych, nie mających nawet czym obsiać swych pól , nie było godne pozazdroszczenia. Komisja, zwołana w celu rozstrzygnięcia sporu, stanęła po stronie Czettritza i nakazała ludności wiejskiej wykonywanie powinności, grożąc jednocześnie zastosowaniem przemocy wobec opornych. O początkach sporu niewiele wiemy, ale pewne jest, że 14 lipca 1808 r. do Jabłowa przybyli dwaj egzekutorzy z zamiarem pojmania przywódców ruchu Hłopskiego i odstawienia ich do Kamiennej Gory. Udało się schwytać Geislera, natomiast Walter miał szczęście, bo znajdował się w tym czasie gdzieś poza domem. Próba zatrzymania Heintzla spotkała się z oporem Hłopów. Zgromadzony tłum krzyczał: ‘’Zrzucajcie ich z koni, tych szpicli. Landrat –[starosta]- to także szpicel. Szlachta nas oszukuje, my płacimy podatki, a im z tego pęcznieją brzuchy.’’ Dzięki takiej postawie Geisler i Heintzel pozostali na wolności. Wczesnym rankiem następnego dnia-15 lipca- pod domem pisarza dworskiego, Becka, zebrała się 60-osobowa grupa Hłopów, która wywlokła go na podwórze i pobiła, znieważając słownie przy okazji landrata. Heintzel wypytywał Becka, kto nasłał tych bandziorów- egzekutorów. Następnie odprowadzono go do dworu w Czarnym Borze, gdzie znajdowali się już pod strażą obaj egzekutorzy. W momencie gromadzenia się tu tłumu Hłopów uzbrojonych w drągi, zjawił się Steinbeck, komisarz rządu do spraw sporu, ale widząc gotową do boju wieś, szybko z egzekutorami powrócił do Kamiennej Gory. 40 dni później, w nocy z 25 na 26 sierpnia 1808 r. do Jabłowa zjechało czterech uzbrojonych dragonów w cywilu, aby odstawić do Świdnicy prowodyrów zaburzeń. Niespodziewanie jednak zostali rozbrojeni i osadzeni pod strażą w domu pańskiego browarnika . Hłopi zażądali przybycia Czettritza. O dalszym przebiegu rozruchów niewiele wiemy. Dragonów wyprowadzono ze wsi i wypuszczono na wolność. Na temat nakazu aresztowania przywódców ruchu, sołtys Czarnego Boru, Grun, wypowiedział się następująco: ‘’To jest papier do d… Nie cenię go wcale. Komisarz Steinbeck, ten żółtodziób, nie ma nam nic do rozkazywania, chce on jedynie uczynić naszą gminę nieszczęśliwą. Już w czasie działania komisji występował po grubiańsku wobec nas i chce obecnie znowu zetrzeć się z nami, mimo iż nie ma na to żadnego polecenia.’’ Mylił się jednak sołtys czarnoborski. W ślad bowiem za komisarzem przybył do wsi oddział egzekucyjny w sile 160 żołnierzy! 28 sierpnia przeprowadzono liczne aresztowania. Ogółem ujęto 14 hłopów, którym zasądzono następujące kary: jedną osobę skazano na 3 lata więzienia i 40 batów, jedną na 2 lata i usunięcie z sołectwa, jedną na rok i 30 batów, trzy na 6 miesięcy, jedną na 4 miesiące, jedną na 3 miesiące, cztery na 8 tygodni i dwie osoby na 4 tygodnie. Wśród skazanych było 7 kmieci, 4 zagrodników, sołtys, młynarz i piekarz. Stosunkowo największe kary spotkały kmieci, sołtysa i piekarza (od 3 miesięcy do 3 lat), niższe pozostałych osądzonych (od 4 do 8 tygodni). Casus "Leszczyniec"- wielka pomyłka! Spośród chłopskich wystąpień na Śląsku w okresie 1808-1810, a ściślej mówiąc- spośród przeprowadzonych egzekucji karnych największy rozgłos uzyskała pacyfikacja w Leszczyńcu w 1809 r. Sprawa ta znalazła później swój oddźwięk w literaturze historycznej, a wieści o niej dotarły nawet do samego króla Prus, wszędzie budząc powszechne oburzenie. Co było powodem tak dużego zainteresowania? Wydaje się, że opinii publicznej nie zbulwersował fakt użycia największej ilości wojska ze wszystkich operacji przeciwko chłopom, ale przede wszystkim wiadomość o dokonaniu brutalnej przemocy na niewinnych mieszkańcach! Przyczyny niepokojących władze wystąpień chłopów z Leszczyńca, Szarocina i Białki były w zasadzie takie same, jak w Czarnym Borze, Jabłowie, Grzędach i innych wsiach Pogórza Sudeckiego. Warunki życia ludności wiejskiej we wspomnianym okresie oceniano jako szczególnie trudne. Zaplanowana wyprawa zbrojna na Leszczyniec przypominała operację wojenną, w której zaangażowanych miało być około 800 żołnierzy! 200 konnych i kompania lekkiej piechoty pod dowództwem pułkownika Studnitza miały przybyć na teren działań z Ząbkowic, 200 żołnierzy piechoty pod dowództwem kapitana Glana ze Świdnicy i 200 huzarów pod dowództwem rotmistrza Thiemena z Wrocławia . Faktycznie jednak bezpośrednio w akcji brało udział znacznie mniej żołnierzy, a reszta znajdowała się w rezerwie. Wojsku miał asystować specjalnie w tym celu odkomenderowany ze sztabu Grawerta pierwszy porucznik von Diedrich, a ze strony władz cywilnych specjalny komisarz Steinbeck. O godzinie 15 w dniu 2 marca 1809 r. porucznik Diedrich spotkał się z pułkownikiem Studnitzem, który mimo ostrzeżeń postanowił działać szybko, obawiając się, że dalsze zwlekanie może pozbawić go laurów zwycięstwa, ponieważ była przewidziana zmiana miejsca zakwaterowania jego oddziału. Wydał więc rozkaz Ingenheimowi, by ze swymi 100 żołnierzami piechoty razem z rotmistrzem Kleistem i jego oddziałem w sile 90 kawalerzystów udał się o godzinie 2 po północy 3 marca na drogę wiodącą z Kamiennej Gory do Kowar, a następnie wkroczył do Leszczyńca. Rotmistrz Eisenschmidt miał natomiast na czele 70 kawalerzystów i 50 żołnierzy piechoty wyruszyć godzinę później w kierunku Szarocina. Akcja rozpoczęła się zgodnie z planem, ale bez asysty komisarza cywilnego. Wcześniej pułkownik Studnitz poinstruował swoich podwładnych o sposobie postępowania we wsi. Obowiązywała zasada rozproszonych sił, tzn. każdy oddział miał podzielić się na grupki 1-2 osobowe, z zadaniem przeczesania wszystkich chałup. Zarządzenie to zostało dokładnie wykonane. Jednak w trakcie realizacji zadania nie obyło się bez ekscesów i aktów samowoli. W sumie w samym tylko Leszczyńcu Górnym raniono 7 osób, w tym 1 bardzo poważnie. Wszędzie tam, gdzie gospodarze nie chcieli otworzyć drzwi, wyłamywano je siłą lub wchodzono do środka przez rozbite okna. Komisja wyceniła później straty spowodowane przez żołnierzy na przeszło 123 talary. Równocześnie odbywła się egzekucja karna w Szarocinie. Tutaj najpierw żołnierze rozgościli się w domach, a dopiero później , na znak dowódcy, doprowadzili ‘’swoich’’ gospodarzy na dziedziniec dworu, dokąd już spędzono poddanych z Leszczyńca Górnego. W czasie przeprowadzania akcji nie obeszło się jednak i tu bez gwałtów, m.in. zraniono jedną kobietę, wybito kilka okien. Straty spowodowane w tej wsi wyceniono tylko na około 10 talarów. Wyprawa do Leszczyńca zakończyła się pełną kompromitacją wojska i administracji cywilnej. Okazało się bowiem, że egzekucji dokonano nie w Leszczyńcu Dolnym, ale Górnym, gdzie ludność dotychczas zachowywała się spokojnie. Swoją pomyłkę spostrzegł jednak pułkownik Studnitz dopiero po zakończeniu pacyfikacji , tj. po spędzeniu wszystkich poddanych do dworu w Szarocinie. Sprawa nabrała szerokiego rozgłosu zarówno na Śląsku, jak i poza jego granicami, docierając do najwyższych władz. Ówczesna opinia publiczna była oburzona. W obronie poszkodowanych mieszkańców Leszczyńca Górnego wystąpiło miasto Kowary, właściciel tej części wsi i Ogorzelca. Powołana została komisja do zbadania bulwersującej pomyłki w składzie: Gneisenau, Kospoth i Geier. Pierwszy z nich otrzymał nawet specjalne pełnomocnictwo do zajęcia się wystąpieniami chłopskimi na całym Śląsku. Wdrożone śledztwo wykazało, że winę za pomyłkę ponoszą zarówno Grawert, jak i jego podwładni oficerowie, nie mówiąc już o komisarzach cywilnych, zwłaszcza Steinbecku. Mimo tych stwierdzeń żaden z oskarżonych, poza Steinbeckiem, nie poniósł większej kary. Komisarza również po niedługim czasie przywrócono do łask. Inni natomiast doczekali się awansów! Wśród nich znajdował się i przewodniczący komisji, Gneisenau, który za dobrze spełniony obowiązek doczekał się stopnia pułkownika. Na koniec wspomnijmy o karach dla chłopów . W Szarocinie dwie osoby skazano na 6 miesięcy, dwie na 3 miesiące, dwie na dwa miesiące i jedną na 10 dni aresztu. Ten ostatni wyrok, wprawdzie łagodny, spotkał żonę sołtysa, a jej męża oczyszczono z zarzutów! Wilhelm Patschovsky – autor przewodników i map turystycznych W maju tego roku minie 85. rocznica śmierci Wilhelma Patschovskiego, kustosza Muzeum Towarzystwa Karkonoskiego. Z wykształcenia był nauczycielem, z zamiłowania przyrodnikiem i kolekcjonerem minerałów. Znany był także jako autor przewodników i map turystycznych Sudetów. Wilhelm Patschovsky urodził się 23 stycznia 1856 roku we Wleniu, w rodzinie mistrza mydlarskiego. Mieszkał przy u. Kościelnej pod numerem 148. Po ukończeniu szkoły powszechnej uczył się w Seminarium Nauczycielskim w Lubomierzu. Od 1875 roku pracował jako nauczyciel w śląskich wioskach: w Okrzeszynie i Szczepanowie. W 1887 roku został nauczycielem głównym (kierownikiem szkoły) w Jurkowicach koło Lubawki, w której przepracował 32 lata. Równocześnie aktywnie działał w Towarzystwie Karkonoskim . W 1886 roku założył grupę lokalną RGV Miszkowice-Jurkowice, działał również w oddziale Towarzystwa Karkonoskiego w Lubawce – był jego sekretarzem. W 1910 roku wybrany został do Zarządu Głównego Towarzystwa Karkonoskiego. Po przejściu na emeryturę, w 1919 roku, przeprowadził się do Cunnersdorf ( od 1912 roku w granicach Jeleniej Góry) i zamieszkał przy obecnej ul. Zachodniej pod numerem 13. W tym samym roku został kustoszem Museum RGV. Patschovsky był cenionym kolekcjonerem minerałów, gromadził pamiątki związane z regionem, m.in. do muzeum przekazał zbiór rzadkich minerałów i skamieniałości z okolic Lubawki. Niewiele osób zapewne wie, że w okolicach Kamiennej Góry Patschovsky odkrył żyjącego kiedyś w Karkonoszach „śląskiego” motyla Apollo. Przy muzeum stworzył tzw. Ogród Laboranta, nazywany ogrodem Liczyrzepy. Hodował w nim rośliny, zioła lecznicze, kwiaty i krzewy rosnące w Karkonoszach i Górach Izerskich. W ogrodzie tym zgromadził też dużą kolekcję minerałów, która pochodziła z całego obszaru Sudetów. Dzięki odnalezionym starym planom i rysunkom odtworzył model starego zamku koło Wlenia, który został zniszczony w 1645 roku. Model ten stał w dużej sali na parterze muzeum. Dorobek literacki Wilhelma Patschovskiego jest ogromny. Był czołowym autorem Oficyny Wydawniczej Georga Briegera ze Świdnicy, która zasypywała rynek przewodnikami i mapami turystycznymi po całych Sudetach. Nie ograniczał się on tylko do tego wydawcy. Jego przewodniki i mapy turystyczne wydawały również oficyny w Jeleniej Górze , Cieplicach Śl. i we Wleniu. W 1893 roku wydał w Lubawce „Die Sagen des Kreises Landeshut“, fundamentalne do dziś dzieło, w którym zebrał krążące wśród ludu Ziemi Kamiennogórskiej opowieści i legendy. W 1914 roku opracował historię rodzinnego miasta. Monografia związana była z obchodami 700-lecia powstania Wlenia. Za zasługi otrzymał tytuł członka honorowego Towarzystwa Karkonoskiego. W Lubawce jego imieniem nazwano plac , a Wleń nadał mu honorowe obywatelstwo. Wilhem Patschovsky zmarł 14 maja 1927 roku w wieku 70 lat. Biblioteka Muzeum Karkonoskiego posiada do dziś w swoich zbiorach 19 książek i broszur opracowanych przez niego. Często wykorzystują je w swoich opracowaniach współcześni historycy i badacze regionu. Wielka kariera przemysłowca z Kamiennej Gory Firma lniarska F.V. Grunfeld powstała w Kamiennej Górze /Landeshut/ w roku 1862. Jej założycielem był Falk Valentin Grunfeld, urodzony w 1837 r. w Leśnicy na Górnym Śląsku. W dzieciństwie wołano go „Walek”, dlatego później nazwał się Falk. Na świadectwie zawodowym majster napisał mu „Wilhelm”, bo uznał to imię za „bardziej właściwe”. Po odbyciu nauki w zakresie kupieckiego fachu, pracował m.in. u znanego przemysłowca tekstylnego Samuela Frankla w Prudniku, przybyłego do tego miasta w okresie 1820-1830 z miejscowości Biała-„miasteczka żydowskiego”, nazwanego tak ze względu na liczną gminę żydowską. Grunfeld pochodził więc ze środowiska kupców tekstylnych wyznania judajskiego, którzy właśnie na Śląsku zostawali również fabrykantami i odgrywali w tej prowincji ważną rolę w rozwoju mieszczańskiej przedsiębiorczości. W wieku 25 lat /1862/ Falk Valentin Grunfeld przeprowadził się do Kamiennej Gory i otworzył na targowisku stragan z tekstyliami. Od początku zatrudniał tkaczy-chałupników z okolicznych wsi. Kiedy na początku lat 70. XIX w. wprowadzono jednolite opłaty pocztowe za paczki, Grunfeld rozpoczął handel wysyłkowy. Hasło reklamowe jego firmy brzmiało tak: „Tylko dobre i najlepsze za możliwie najniższą i stałą cenę”. Jego ilustrowane cenniki i katalogi, ogłoszenia i reklamy, z zawsze stosowanym kolorem kwitnącego lnu, zwanym „błękitem Grunfelda” , staną się sławne w późniejszym czasie. W roku 1876 cesarz niemiecki Wilhelm I nadał Grunfeldowi wielce zaszczytny i zobowiązujący tytuł „dostawcy dworu cesarskiego”. Ten fakt spowodował, że nazwa miasta /wtedy: Landeshut in Schlesien/ stała się znana poza granicami Niemiec. W 1885 r. uruchomił w Kamiennej Górze dom wysyłkowy, a 24 sierpnia tego roku został poświęcony nowy, najpiękniejszy w mieście, budynek firmy. Rok później robotnicy stanęli przy pierwszych mechanicznych maszynach tkackich. Tkactwo ręczne jednak nadal funkcjonowało. W 1890 r. Grunfeld zatrudniał jeszcze 187 rękodzielników. 31 lipca 1887 r. uroczyście świętowano jubileusz 25-lecia istnienia firmy. W tym też roku założono pracowniczą kasę zapomogową. Na rzecz miasta przekazano darowiznę w kwocie 1 000 marek. W Berlinie Grunfeld miał wielu stałych klientów. 1 października 1889 r. /lub 1890/ w zachodniej części stolicy II Rzeszy Niemieckiej przy Leipzigerstrasse 25, działalność rozpoczęło przedsiębiorstwo handlowe z materiałami lnianymi i bielizną. Wnuk Grunfelda tak pisał o dziadku: „Kiedy ten przybysz z prowincji liczył po prostu na różnych skrzyżowaniach ulic liczbę przechodniów, kierując się własnymi obserwacjami postanowił założyć interes na Leipzigerstrasse, pomiędzy Friedrichstrasse i Mauerstrasse [...]”. W ogłoszeniu z tamtych czasów Grunfeld oferował klientom: białe i wzorzyste materiały lniane, pościel, ręczniki i ścierki gospodarcze, chusteczki, obrusy drelichowe, żakardowe i adamaszkowe, gotową bieliznę dla panów, pań i dzieci, a jako specjalność zakładu – „tkanie napisów i herbów” oraz „ wykonywanie całych wypraw ” . W tytule jednego z cenników widoczna jest kobieta z ręcznikiem lnianym. Za przykład tkactwa literowego posłużył ręcznik z napisem „Hotel Kaiserhof” /w Kamiennej Górze/. Grunfeld wykonywał również zamówienia dla pruskiego Landtagu, firmy AEG, kawiarń, hoteli i muzeów. 19 stycznia 1897 r. w miejscowości San Remo zmarł założyciel firmy, Falk Valentin Grunfeld. Zanim jego ciało przywieziono do Kamiennej Gory, życie zakończyła również żona fabrykanta, Johanna, która przez 34 lata pomagała mężowi w prowadzeniu interesu. Pochowano ich 29 stycznia 1897 r. na drugim cmentarzu żydowskim w Kamiennej Górze /ul. Księcia Bolka I/, poświęconym 16 sierpnia 1881 r. Synowie zmarłych, Ludwik i Heinrich, już od 1891 r. byli współwłaścicielami firmy ojca. Jej siedzibę i oddział wysyłkowy przenieśli 1 lipca 1900 r. z Kamiennej Gory do Berlina, ale produkcja pozostała na miejscu. Dla rodziny Grunfeldów stało się to miasteczko lniarskie w następnych latach „miejscem letniego wypoczynku” i ojczyzną z lat dziecięcych. W 1905 r. firma bławatna Grunfeld otworzyła w Berlinie przy Leipzigerstrasse 20/21 własny dom handlowy o powierzchni użytkowej 7 500 m kwadratowych. Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej obiekt został powiększony; podobnie stało się z fabryką w Kamiennej Górze. W 1913 r. dla tej firmy pracowało około 2 tysięcy ludzi na Śląsku i w Berlinie. Grunfeld był na drodze do zdobycia pozycji największego na świecie specjalisty w dziedzinie bieliźniarstwa! W berlińskich gazetach ukazywały się codziennie ogłoszenia, jedna kampania reklamowa szła za drugą. W latach 20. XX w. przy Kurfirstendamme w Berlinie powstał słynny „narożnik Grunfelda”, na którego fasadzie z daleka widoczny był napis: „Len z Kamiennej Gory”. Kto tylko mógł, ten kupował u Grunfelda: przy Leipzigerstrasse szlachta, urzędnicy, właściciele ziemscy i drobnomieszczaństwo; przy Kurfirstendamme prominentni ludzie ze świata sztuki i mody, aktorzy teatru i kina. Historia firmy kończy się – podobnie jak wielu innych będących w rękach Żydów – w roku 1938. Na stronie tytułowej czasopisma „Textil-Zeitung” z 15 października 1938 r. napisano: „Grunfeld w aryjskim posiadaniu”. Po II wojnie tradycje firmy z Kamiennej Gory i Berlina kontynuowane są w Izraelu. Tajemnicza katastrofa lotnicza koło Wieściszowic 25 lutego 1942 roku niemiecki samolot trans-portowy Ju 52, wracający z frontu wschodniego z okolic Mińska lub Smoleńska, zderzył się po go-dzinie 16.15 z wierzchołkiem Wielkiej Kopy (871 m n.p.m.) od strony Wieściszowic i tragicznie zakończył lot. Znajdujący się na jego pokładzie ludzie (12 lub 13 osób) nie mieli żadnych szans na przeżycie. Wojskowy Junkers 52 rozpadł się na części i stanął w ogniu. Zniszczenia oceniono później na 70 %. Charakterystyczny dźwięk jego silników słyszały m.in. dzieci bawiące się na śniegu w górnej części wsi. Przeloty statków powietrznych budziły w tym rejonie zaciekawienie, bo pojawiały się niezwykle rzadko. Szybkie dotarcie z pomocą do miejsca wypadku było utrudnione zaspami śnieżnymi, ciemnościami, gęstym lasem i stromizną zbocza. Przybyli po pokonaniu około 3 km ratownicy zastali straszny widok – płonący wrak i rozrzucone ciała. Wieczorem tego dnia ugaszono tylko pożar, odgarnięto śnieg i zabezpieczono miejsce przed postronnymi osobami . Zabitymi zajęły się siostry z Czerwonego Krzyża . Zwłoki złożono w kościele katolickim w Wieściszowicach. Próba identyfikacji ofiar na miejscu okazała się praktycznie niemożliwa ze względu na duży stopień zwęglenia lub uszkodzenia ciał. Następnie przetransportowano je ciężarówką do Jeleniej Góry i pochowano w kwaterze wojskowej miejscowego cmentarza. Po kilku dniach sprowadzono specjalny samochód terenowy Skoda i w gęsto padającym śniegu zwieziono szczątki Jun-kersa na podwórze zajazdu u Opitza w Wieściszowicach, skąd trafiły do specjalnej składnicy. Co było przyczyną katastrofy? Ustalono, że tego feralnego dnia panowały bardzo niesprzyjające warunki atmosferyczne. Gęsta mgła uniemożliwiła transportowcowi Luftwaffe lądowanie na lotnisku w Legnicy. Niezbyt doświadczona i młoda wiekiem załoga straciła orientację w terenie oraz łączność z wieżą kontroli lotów. Na skutek zbyt długiego przebywania w powietrzu wyczerpano prawie do końca paliwo i samolot niespodziewanie uderzył w jedną z najwyższych po Skalniku (945 m n.p.m.) gór na Ziemi Kamiennogórskiej. W części ładunkowej maszyny znajdowali się m.in. żołnierze wracający z frontu wschodniego do domów na urlop. Ich nazwiska są nam znane. Załogę tworzyli: starszy sierżant Hans Clausen (rocznik 1912) – pilot, kapral Carl Hellemann (1919) – mechanik pokładowy, plutonowy Walter Mayer (1919 ) – nawigator. Pasażerami byli: Gerhard Balke (1904), Karl Bergner (1910) – inspektor rządowy, Wilhelm Czechowski (1890), starszy szeregowiec Wilhelm Johann Lissmann (1920), strzelec Martin Pohner (1921), Richard Scheurich (1903), starszy sierżant Werner Sennewald (1898 ), starszy szeregowiec Silwan Stroh (1917), dr Hans Wiehe. W Junkersie miał przebywać też lotnik Martin Aigner. Dlaczego nie uwzględniono jego osoby w wykazie ofiar? Tej zagadki nie rozwiążemy już chyba nigdy! Tajna fabryka Dzięki wydanej w 2006 r. książce prof. Hermanna F. Weissa nasza wiedza o supertajnej fabryce zbrojeniowej III Rzeszy w Krzaczynie koło Kowar została w wydatny sposób wzbogacona o nowe, nieznane do tej pory szczegóły. Znaczną grupę pracowników tego zakładu stanowili więźniowie z kamiennogórskiej filii hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Gross- Rosen, których codziennie dowożono pociągiem stłoczonych w dwóch wagonach. Przed zatrzymaniem pociągu na bocznicy kolejowej fabryki więźniowie musieli założyć na oczy czarną opaskę, a po wyjściu z niego-w celu dezorientacji-obowiązkowo obracali się kilka razy wokół własnej osi. Za zlekceważenie tych nadzwyczajnych środków ostrożności groziła kara śmierci, o czym za każdym razem informowali eskortujący więźniów esesmani. Prawdopodobnie wytwarzano tutaj części do rakiet V-1 i V-2, czyli "Wunderwaffe" - cudownej broni, oraz silników odrzutowych. Tyle wiedzieliśmy. Co nowego wniosła publikacja prof. Weissa? Właścicielem zakładu w Krzaczynie była firma "Schmidding", którą po zakończeniu II wojny światowej szczególnie zainteresowali się Amerykanie, gdy wyszło na jaw, że jej fabryki należały do najważniejszych i najbardziej utajnioonych przedsiębiorstw zbrojeniowych III Rzeszy, w których wdrażano do produkcji nowoczesne rozwiązania konstrukcyjne w zakresie wyrzutni rakietowych, lotnictwa i łodzi podwodnych. Dodatkowym argumentem przemawiającym za szczególną "opieką" nad tą firmą był fakt jej ścisłej współpracy z dr. von Braunem, mózgiem "Wunderwaffe" . Początki przedsiębiorstwa były bardzo skromne. W roku 1878 Wilhelm Schmidding ( zm. 1928 ) założył w Kolonii warsztat miedziorytniczy, przejęty w 1915 r. przez jego syna- też Wilhelma (1887-1952), który zajął się produkcją aparatów dla przemysłu chemicznego i przerobem aluminium w końcowych latach I wojny światowej, a po roku 1930 obróbką wyrobów stalowych. Po dojściu A. Hitlera do władzy w 1933 r., Wilhelm Schmidding związał się ściśle z machiną zbrojeniową III Rzeszy. Nastał czas rozkwitu firmy. W 1936 r. uruchomiono nowy zakład w Hannowerze, a w 1938 r. oddano do użytku duży kompleks fabryczny (8ha) w Kolonii. Katastrofalne w skutkach naloty bombowców alianckich zmusiły szefów kluczowych dla prowadzenia wojny zakładów do przeniesienia produkcji w bezpieczne od ataków powietrznych rejony Niemiec. Warunki te spełniały Sudety. W marcu 1943 r. ‘’Schmidding’’ zakupił w Krzaczynie zabudowaną posiadłość o powierzchni 10 ha. Znajdujące się w bezpośrednim sąsiedztwie gospodarstwa rolne (10, 5 ha) zostały za odpłatnością wywłaszczone, a ich dotychczasowi użytkownicy musieli opuścić swoje siedziby. W ten sposób stworzono strefę ochronną. Prace budowlane nad wznoszeniem hal, magazynów, baraków mieszkalnych i innych obiektów przebiegałby w szybkim tempie. W miesiącach letnich 1943 r. pracowało już tutaj przeciętnie 250 osób. Najliczniejszą grupę tworzyli Żydzi, zakwaterowani w przyzakładowym obozie, o istnieniu którego świadczy wzmianka w Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie. Na krótko przed likwidacją obozu, w lutym 1945 r. przebywało w nim około 200 pracowników narodowości żydowskiej. Wynagrodzenie za ich pracę (68 fenigów za godzinę) przejmowała w całości organizacja ‘’Schmelt’’, mająca siedzibę na Górze św. Anny koło Opola, gdyż to ona sprawowała nad nimi pełną kontrolę. W marcu i kwietniu 1945 r. Żydów ewakuowano z obozu w kolumnach marszowych w stronę Kowar i Karpacza. Po drodze byli rozstrzeliwani. Wśród zatrudnionych w "rakietowej fabryce" w Krzaczynie prof. Weissowi udało się ustalić Rosjan ( około 200 ), Włochów ( 127 ), Luksemburczyków ( około 70 ) , Francuzów (35). Pieczę nad robotnikami przymusowymi i jeńcami z krajów zachodnich miała firma "Grun et Bilfinger". 1 lipca 1944 r. zakład wykazał 491 pracowników, a nieco ponad 4 miesiące później już tylko 325, w tym 186 Niemców jako siła fachowa. Wydaje się, że tak istotny ubytek oficjalnie zatrudnionych między lipcem a listopadem (166) był tylko pozorny, ponieważ właśnie wtedy organizacja SS zaczęła przywozić do Krzaczyny ‘’swoich’’ więźniów z filii Gross-Rosen w Kamiennej Górze. Ludzie ci nie byli uwzględnieni w dokumentacji fabrycznej, bo nikt nie chciał zadzierać z wszechwładnym ‘’imperium SS’’ i psuć im robienia złotych interesów kosztem niewolniczej pracy więźniów. Prof. Weissowi nie udało się ustalić dokładnej liczby robotników polskich. Około 50 z nich dowożono codziennie z baraków na terenie kopalni "Wolność" w Kowarach Górnych. Po upadku Powstania Warszawskiego pod koniec 1944 r. do Krzaczyny trafiło około 20 polskich kobiet. Po zakończeniu II wojny światowej 8 maja 1945 r. garstka Polaków, byłych pracowników "rakietowej fabryki", zamieszkała na stałe w Kowarach. Przez pewien czas byli oni inwigilowani przez Urząd Bezpieczeństwa i nikt nie mógł z nimi utrzymywać jakichkolwiek kontaktów! Fakt ten dowodzi, że wojskowe władze radzieckie poznały tajemnicę fabryki w Krzaczynie i przy pomocy polskiego UB starały się ponownie ją utajnić. Przypuszczać należy, że jeszcze przed zakończeniem II wojny Niemcy ewakuowali lub ukryli w pobliskich sztolniach najcenniejszą dokumentację, maszyny, gotowe wyroby. W czerwcu 1945 r. na polecenie dowództwa Armii Radzieckiej przystąpiono do demontażu fabryki. Zaraz po wojnie natomiast była ona plądrowana przez okolicznych mieszkańców, a pozostawioną dokumentację rozrzucano i niszczono. 2-letnia historia wytwórni "Wunderwaffe" w Krzaczynie dobiegła końca.